Szlakiem łódzkich murali i tego, co pomiędzy nimi

Każdy, kto komentuje rzeczywistość, robi to przez pryzmat swojego pola zainteresowań. Ilekroć wygłaszam jakieś mądre zdania, staram się jak najusilniej ten pryzmat od siebie odsunąć, żeby dostrzec szerszy kontekst, żeby nie popaść w myślowy schemat i intelektualną łatwiznę.

Ale po rowerowej wycieczce szlakiem łódzkich murali, ułożyła mi się tak pięknie zgodna z moim myśleniem o mieście opowieść, że muszę ją zapisać. Na szczęście, ona może się wydać schematyczna tylko mnie, bo to w mojej głowie kłębią się te wszystkie suburbia, kamienice, ulic zasilanie, rowerom ścieżkowanie, samochodów parkowanie…

W tych łódzkich muralach, to najważniejsze jest to, co pomiędzy nimi. A rozciąga się pomiędzy nimi najbardziej chyba zaniedbane z szóstki największych polskich miast śródmieście. To nie są jakieś tam pojedyncze odrapane mury, wybite gdzieniegdzie okno i sprayem maźnięte ełkaeschujertesżydy. To jest syf i bieda, jaką wypacykowany Kraków i hipsterska Warszawa wyeksportowały z dala od Zbawiksa i Rynku Głównego. Tak, Kraków i Warszawa to są bogatsze od Łodzi miasta, ale jakby ktoś chciał sądzić po wyglądzie ulic śródmieścia, to to są dwa naprawdę daleko od siebie położone światy. A że murale, jak to murale, potrzebują wielkiej powierzchni jakiegoś odrapanego muru, to właśnie w Łodzi mają się świetnie. Bo ślepych bocznych ścian kamienic jest tam tyle, że niejedno miasto byśmy tym obdzielili.

Łódzkie śródmieście to gigantyczny obszar zabudowy sprzed I wojny światowej, z amerykańską siatką długich prostopadłych ulic, kamienicami, podwórkami i pozostałościami po ceglanych włókienniczych fabrykach. I z biegnącą pośrodku tego wszystkiego Piotrkowską – czterokilometrową wizytówką miasta. Oczywiście, jest w nim i sporo współczesnej zabudowy, ale mam na myśli taki teren, w którym dominują ulice w starym stylu – z jasno wytyczoną pierzeją, ze zwartymi budynkami, podwórzami i często punktami handlowo-usługowymi na parterach. Nie wielkie osiedla bloków, nie przedmieścia z domkami, nie wielkie strefy przemysłowe (a jeśli już, to stare) i nie to wszystko nieokreślone coś, co ciągnie się wzdłuż takich Włókniarzy (Łódź) czy Wielickich (Kraków).

Lubię Łódź, spędziłem tam kilka fajnych lat życia i przygnębia mnie to śródmieście strasznie. Jeździłem po tej Wólczańskiej i Gdańskiej, po Nawrot i Przędzalnianej, Legionów i Mielczarskiego, Kilińskiego i Włókienniczej i myślałem, czy rozwój tego miasta musiał się tak kiepsko potoczyć.

No nie musiał. W każdym razie nie aż tak. Ale trzeba było inaczej myśleć o mieście, niż myśli o nim spora część Polaków.

W łódzkim śródmieściu brakuje klasy średniej. Usadowiła się w domkach na przedmieściach albo w nowych apartamentowcach. Żeby ocalić przed degradacją Zachodnią, Struga, Żeromskiego i Próchnika, trzeba było od razu, na samym początku transformacji ograniczyć możliwość stawiania domów na przedmieściach, zdusić jego rozlewanie się w zarodku. Przez 27 lat gigantyczny strumień inwestycji prywatnych (w działki i domy) i równie duży strumień inwestycji publicznych (w drogi, kanalizację i energię) szedł właśnie na te przedmieścia. Nie można było go oczywiście zatrzymać, ale można było go spokojnie rozdzielić i część skierować w śródmieścia. To nie jest tak, że wszyscy ci, którzy wyprowadzili się pod miasto, koniecznie tego chcieli. Niektórzy uznali po prostu, że to jest najbardziej praktyczne i najłatwiejsze, a być może też w krótszej perspektywie najtańsze rozwiązanie. Nie wszyscy mieli tę sielską wizję hamaku rozpiętego pomiędzy dwoma sosnami, choć jest ona w Polsce kulturowo wyjątkowo silna. Wielu poszło za trendem, za kilometrami nowego asfaltu, za pachnącymi nowością pastelami, za wyznaczanymi przez miasto i okoliczne gminy działkami pod zabudowę. A gdyby zainwestować w śródmiejskie kwartały, zachęcać do tego prywatny kapitał i część pieniędzy wkładać w rewitalizację zamiast w doprowadzanie prądu do zamienianych na osiedla pól, wytworzyłby się inny trend – mieszczański.

A jakby do tego dodać jeszcze drugi element – handlowy, to już w ogóle mogło by być całkiem fajnie. Duże galerie handlowe i sklepy wielkopowierzchniowe wyprowadzamy dalej od centrów, żeby nie działały jak odkurzacze i nie wysysały ludzi z ulic. Bo jak wyssie ludzi, to wyssie handel z ulic, lokale niszczeją, mury się sypią i tylko murale dobrze na tym wychodzą.

Na głowie to wszystko jest postawione i w Łodzi widać to bardzo mocno. Ludzie mieszkają daleko od centrum, ale przyjeżdżają do niego, bo tam są galerie handlowe. Tyle że w tych galeriach (co najmniej trzy kolosy w tym śródmieściu są: Galeria Łódzka, Manufaktura i Sukcesja) zostają, do miasta idą zbyt rzadko, w relatywnie drogich restauracjach jada regularnie jakiś nikły odsetek obywateli. Więc po drugiej stronie ulicy od Manufaktury mamy kamienice zrujnowane jak po ostrzale artyleryjskim. A ludzie mogliby przecież mieszkać w tym centrum, zakupy robić w bezpośredniej okolicy i tylko od czasu do czasu jechać do galerii albo hipermarketu. Tylko trzeba było zobaczyć w tym jakąś wartość i tak poprowadzić rozwój przestrzenny miasta i lokalne prawo, żeby do takiego stanu – miasta zwartego, a nie rozlanego – dojść. No nie miał nikt takiej wizji w roku, powiedzmy, 1994. A nawet jak teraz trochę ludzi jednak taką wizję ma, mało kto jednak chce ją na serio wdrażać.

A murale? Świetne są. Jakoś symbolicznie pokazują możliwości, dają impuls w kierunku wyjścia z marazmu. I jednocześnie jeszcze mocniej uwidaczniają bruzdy, jakie na tym mieście zostawiła przeszłość i nieświadomie prowadzona teraźniejszość.

PS. Mam nadzieję, że żaden mieszkaniec Łodzi nie poczuje się dotknięty i obrażony tym wpisem. Nie chciałem tutaj w żaden sposób Krakowa czy Warszawy wywyższać, a Łodzi pomniejszać, to jedynie opis moich obserwacji przestrzeni tych miast, bynajmniej nie oparty na jednej parogodzinnej wycieczce.

PS2 Najlepiej objechać trasę rowerem. Autem nie wszędzie da się szybko i bezproblemowo zatrzymać, poza tym stanie się prędzej czy później w korku (chyba że jeździ się w niedzielę rano). I wiele ulic ma wymalowane pasy rowerowe, więc jeździ się dobrze. No i widzi się z roweru chyba najwięcej…

20170813_105014Rzgowska

20170813_110322

Aleja Politechniki przy Wróblewskiego

20170813_111445

Róg Żeromskiego i Kopernika

20170813_112046

Wólczańska

20170813_112156

20170813_112651

Wólczańska

20170813_113157

Róg Wólczańskiej i Zielonej

20170813_114007

Żeromskiego przy Zielonej

20170813_114152

Żeromskiego przy Więckowskiego

20170813_115315

Mielczarskiego (tak, wiem, trudno to nazwać muralem)

20170813_115616

Mielczarskiego 

20170813_130501

Roosevelta

20170813_131341

Sienkiewicza przy Tuwima

20170813_131640

Sienkiewicza przy Traugutta. Obok współczesnego Rubinsteina zachował się peerelowski mural reklamowy

20170813_134939

Uniwersytecka przy Narutowicza

20170813_135849

20170813_140127

Słynna wieża Babel, czyli akademik dla chcących studiować w Polsce obcokrajowców. Ulica Matejki

20170813_141742

Nawrot przy Wodnej

20170813_152434

I na koniec pozostałość z akcji Rafała Betlejewskiego. W doskonałym miejscu, bo w najmodniejszym obecnie miejscu imprezowo-kulinarnym Łodzi, czyli na Off Piotrkowska

20170813_113704

A jeszcze bardziej na koniec, taki obrazek mi się udało złapać

 

  1 comment for “Szlakiem łódzkich murali i tego, co pomiędzy nimi

  1. 27 listopada 2017 o 13:22

    Mural na akademiku dla obcokrajowców jest bardzo ciekawy. Szkoda, ze w Łodzi tak mało inwestuje sie w rewitalizację starych budynków;(

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *