Koleiny profesora Majcherka, czyli polemika o reprywatyzacji

Kiedy profesor uważa, że wyrzucanie ludzi z mieszkań, w których spędzili całe życie i które to mieszkania zostały wybudowane ze środków państwowych, jest sprawiedliwe, to człowiek czuje się trochę bezradny. Ale, ponieważ głos Janusza Majcherka na temat reprywatyzacji z dzisiejszej Wyborczej wpisuje się w trend publicystyki o mieście pisanej przez ludzi, którzy o rozwoju miast niewiele wiedzą, to warto jednak konsekwentnie prostować, polemizować i edukować. Bo też wyjątkowo nietrafiony jest tekst „Odzyskać miasto” z dzisiejszej „Gazety Wyborczej”. Zarówno pod względem merytorycznym, jak i jego wymowy etycznej.

Dla wszystkich niezorientowanych w temacie reprywatyzacji, także dla profesora Janusza Majcherka, – polecam wcześniejszy wpis, będzie łatwiej zrozumieć ten poniższy.

Jolanta Brzeska, działaczka lokatorska, została bestialsko zamordowana w 2011 roku

Jeden. – Niepamiętający PRL młodzi lewicowi doktrynerzy uważają, że zamieszkiwanie w cudzym domu przez 50 lat za półdarmo jest sprawiedliwe, natomiast za skandal uznają domaganie się przez właścicieli od lokatorów zapłaty realnego czynszu lub wyprowadzenie się – pisze Janusz Majcherek. Dopiero pierwsze zdanie, a tyle kuriozów… Po pierwsze, błędne jest sformułowanie „zamieszkiwanie w cudzym”. Wytłumaczę to na przykładzie Jolanty Brzeskiej, mam nadzieję, że jej historia jest profesorowi znana. Otóż małżeństwo Brzeskich mieszkało w lokalu przy Nabielaka przez kilkadziesiąt lat. Ojciec Jolanty Brzeskiej otrzymał prawo do tego komunalnego lokalu jako rekompensatę za pracę przy odbudowie tej kamienicy po wojnie. Była umowa najmu z miastem, był regularnie płacony czynsz. Podsumowywanie takich przypadków sformułowaniem „mieszkanie na cudzym”, jest daleko idącym nadużyciem. Po drugie, w całym ruchu protestu przeciwko reprywatyzacji nie chodzi w ogóle o właścicieli. Gdyby do urzędu miasta zgłosił się przedwojenny właściciel, bądź jego prawowity spadkobierca i na legalnej, administracyjnej lub sądowej ścieżce próbował odzyskać swoją (bądź dziadka/babci) własność, to nie byłby jeszcze aż taki problem. Zresztą, takie przypadki się zdarzały i między innymi przez opieszałość i nieogarnięcie urzędników w tego typu postępowaniach, wyrósł na ich gruncie zupełnie inny proceder, który ze sprawiedliwością nie ma nic wspólnego. Kamienicę przy Nabielaka, jak i wiele innych, odzyskali na mocy bardzo wątpliwych dokumentów, handlarze roszczeń, którzy z przedwojennymi właścicielami mają bardzo niewiele, lub zupełnie nic wspólnego. Wykorzystywali wpływy, pieniądze i kruczki prawne. Czy rodzina Mossakowskich lub Nowaczyków to przedwojenni właściciele kilkudziesięciu działek i budynków w Warszawie? No niespecjalnie…

Dwa. – Gdy na poznańskich Jeżycach pojawili się inwestorzy chętni do wykupienia i wyremontowania budynków pod warunkiem wykwaterowania lokatorów (wprawdzie drastycznymi i nieakceptowanymi metodami) oraz uzyskania swobody dysponowania zrewaloryzowanymi przez siebie mieszkaniami, w „GW” nazwano ich czyścicielami kamienic i przedstawiono jak łotrów żerujących na ludzkiej krzywdzie – pisze profesor Majcherek. Zaiste, szykanowani przez miasto dzielni biznesmeni z poczuciem misji zrewitalizowania zdewastowanych kamienic chcieli je ku dobru wspólnemu odnowić, tylko jakiś parszywy drugi sort darmozjadów, którzy te kamienice zajmują od lat, chciał temu przeszkodzić. No, panie profesorze, naprawdę nie godzi się. Staje Pan po stronie silnych, bogatych i nieraz bezwzględnych ludzi, którzy mają spore pieniądze i chcą zarobić większe pieniądze. I w samym zarabianiu nie ma nic złego. Ale to akurat jest zarabianie na ludzkiej krzywdzie. Zwyczajnie nieprzyzwoite. Nieetyczne. Chciałby Pan, żeby „GW” stanęła po stronie ludzi, którzy używali, jak sam Pan to określił „drastycznych i nieakceptowanych” metod?

Trzy. „Ze rewindykowanych w wątpliwy sposób przez Kościół wartych miliardy nieruchomości też często dość bezpardonowo eksmitowano uprzednich najemców”. No niestety pełna zgoda. To też jest nie w porządku i zarówno ruchy miejskie, jak i media, wiele takich wątpliwych przypadków nagłośniły. Tak jak mieliśmy wątpliwości w przypadku Kościoła (Pan chyba też je ma, skoro przytacza Pan ten przykład), tak samo mamy wobec reprywatyzacji w stolicy.

Cztery. „Otóż skandalem jest, że ponad 25 lat po upadku komunizmu prawa własności do wielu nieruchomości są wciąż nieuregulowane, gdy wiele budynków niszczeje, a grunty budowlane się marnują. W tym czasie co bogatsi mieszkańcy inwestują w domy poza miastami doprowadzając do szkodliwej dezurbanizacji (chyba suburbanizacji?), mamy też jeden z najniższych w Europie odsetek mieszkań na wynajem i ogólnie zasobów mieszkaniowych”. Generalnie tak, ale w szczegółach nie. Bo główną przyczyną suburbanizacji nie są problemy własnościowe z działkami w centrach miast, tylko kompletne pogubienie się państwa w systemie planowania przestrzennego po 1989 roku. Nasze miasta się rozlały nie dlatego, że byliśmy mało liberalni, tylko dlatego, że państwo tę suburbanizację ułatwiało – brakiem kompleksowej polityki przestrzennej, która określałaby z grubsza ilość ziemi, którą gminy mogą przeznaczać pod zabudowę mieszkaniową, pogonią gmin za złudnym zyskiem ze sprzedaży i z podatku od nieruchomości (złudnym, bo po wybudowaniu osiedla w polu ziemniaków to na gminie spoczywa ciężar doprowadzenia tam dróg, kanalizacji, energii, edukacji, służby zdrowia, itp.) i właśnie przekonaniem, które najwyraźniej Pan podziela, że ręka rynku mogłaby się z tym uporać. Doskonale tłumaczył mi to w wywiadzie prof. Tadeusz Markowski, do niedawna prezes Towarzystwa Urbanistów Polskich:

Nie każda regulacja jest z definicji zła. Zachód odkrył to już dawno, różnego rodzaju reglamentacje miała swego czasu Holandia, w Szwajcarii tereny rolne są bezwzględnie chronione. Najważniejsze jest jednak zrozumienie, że mamy rynki sprawne i rynki ułomne. Wyobraźmy sobie, że wytwarzamy zegarki. Możemy wyprodukować dowolną ich ilość, to towar odtwarzalny. Ziemia taka nie jest. Sprzedaży ziemi nie można traktować jako dobro rynkowe, bo jest ograniczona i nieodtwarzalna i jako taka jest podatna na spekulacje. Poza tym ja mogę ingerować działalnością na swojej działce w działkę sąsiada, na przykład zasłaniając mu słońce albo budując mu pod płotem kompostownik. Tego się nie załatwi grą rynkową. Planowanie było wykorzystywane przed 1989 rokiem jako instrument opresji. Na przykład wprowadzono zakaz wykonywania remontów własnych. To był reżim, który między innymi za pomocy prawa budowlanego paraliżował działalność. Więc potrzebowaliśmy oddechu. Po zmianach wielu ludziom się wydawało, że w kapitalizmie wszystko musi być zupełnie inaczej. Więc jak obalono gospodarkę planową, to planowanie przestrzenne przy okazji też, bo przecież uważano to za tożsame, nawet tak samo się to nazywało.

Pięć. – Dziennikarskie materiały o warszawskiej reprywatyzacji powtarzają bezrefleksyjnie propagandowe klisze i ideologiczne zaklęcia – pisze profesor Majcherek, dodając, że przecież miasta na zachodzie zostały odbudowane „przy zachowaniu praw własności i stosunków rynkowych”. Wydaje mi się, że to jednak profesor wpada w ideologiczną koleinę, która każe utożsamiać funkcjonujący na zachodzie wolny rynek z samowolką. To nie jest to samo, i mówi o tym przytoczony przeze mnie powyżej fragment prof. Markowskiego. Nawiasem mówiąc, być może profesor nie wie, że rządy państw zachodnich, np. Anglii po II wojnie światowej, także prowadziły niemałą akcję nacjonalizacyjną w celu szybszej odbudowy swoich miast.

Sześć. „Może powinniśmy się zastanowić, dlaczego miasta Europy Zachodniej są ładniejsze i lepiej zagospodarowane od naszych”. Panie profesorze, ależ zastanawiamy się. Ale nie poprzestajemy na samym zastanawianiu się. Jeździmy tam, rozmawiamy z ludźmi, obserwujemy, porównujemy, śledzimy dane i trendy, a nade wszystko, czytamy. W Niemczech, Francji, Skandynawii, Włoszech, czy Austrii działa szereg przepisów, które mówią dokładnie, co, gdzie i w jakiej formie można zbudować. Czytał pan kiedyś jakiś wywiad z polskim architektem? Albo jakąkolwiek książkę o funkcjonowaniu miast? Polskie miasta wyglądają jak wyglądają dlatego, że można je bez umiaru, za przeproszeniem, usrać miliardami reklam. Bo deweloperzy z każdej działeczki, którą wezmą w swoje ręce, chcą wycisnąć absolutne maksimum powierzchni użytkowej. Bo, jak ostatnio w Krakowie, można postawić ogrodzony plac zabaw w miejskim parku. Bo miasta nie mają prawnych narzędzi, żeby dbać o przestrzeń wspólną. Bo pozwoliliśmy na budowę gigantycznych centrów handlowych w sercu każdego miasta w Polsce. Pisząc, że „powinniśmy pozbyć się reszek socjalizmu w naszych stosunkach własnościowych”, sam Pan wpada w pułapkę tłumaczenia PRL-em naszych dzisiejszych bolączek. Akurat jeśli chodzi o rozwój miast, to po pierwsze, PRL nie miał pod tym względem samych wad, a po drugie, już dawno wychyliliśmy wahadło w drugą stronę – mamy od dwóch dekad planistyczną samowolkę.

Siedem. „Okazałe mieszczańskie kamienice nie mogą być dłużej rezerwuarem lokali socjalnych”. Wszystkie na pewno nie. I wszystkie nie są. Ale niektóre, owszem powinny. Bo miasto powinno aktywnie przeciwdziałać gentryfikacji, czyli tworzeniu się jednorodnych, bardzo bogatych enklaw. Dziennikarze i specjaliści od rozwoju miast na zachodzie, jak Jan Gehl czy Charles Montgomery, zauważyli już jakiś czas temu, że miasta najlepiej funkcjonują wtedy, gdy ich funkcje są mądrze wymieszane. Usługi razem z mieszkaniówką. Parki i zieleńce koło ulic. Eleganckie kamienice koło miejsc kultury. Wymieszanie dotyczy także profilu społecznego mieszkańców. Podziały na biednych i bogatych rodzą napięcia – bogaci zaczynają się czuć niekomfortowo wychodząc poza własne, ogrodzone często enklawy, a biedniejsi z kolei czują narastającą frustrację i, przebywając wciąż we własnym gronie podobnych sobie ludzi, mają utrudnioną drogę do społecznego awansu. Gentryfikacja prowadzi do tworzenia nieformalnych gett. Oczywiście, że nie każda dzielnica ma wyglądać tak samo i mieć taki sam status. Ale władze miast powinny raczej procesy gentryfikacyjne spłaszczać, a nie je podkreślać.

Muszę przyznać, że jestem zdumiony i zawiedziony Pańskim tekstem. Pół biedy, że nie broni się on merytorycznie – nie pan pierwszy i nie ostatni zabiera głos o miastach jedynie na podstawie własnych przemyśleń, bez poparcia ich wiedzą. Ale to, że krytykuje Pan media i ruchy miejskie za nagłaśnianie afery reprywatyzacyjnej i moralnie staje Pan po stronie handlarzy roszczeń i uważa Pan ich działania za wypełnianie dziejowej sprawiedliwości, wprawia mnie w osłupienie.

Pisałem w swoim poprzednim tekście o reprywatyzacji, że to wina warszawskich elit, które przez lata na ten proceder pozwalały. Myślałem, że to pozwolenie brało się albo z cynizmu, albo z zaniechań i zobojętnienia. Teraz widzę, że część tych elit, jak Pan, może naprawdę wierzyć, że sprawiedliwość jest po tamtej stronie.

  5 comments for “Koleiny profesora Majcherka, czyli polemika o reprywatyzacji

  1. ~Andrzej
    4 listopada 2016 o 20:49

    Polacy to mają życie… Bułgarzy potwierdzają – w Polsce jest bardzo dobrze http://almoc.pl/img.php?id=7655

  2. 9 listopada 2016 o 06:45

    niepotrząśnięci

  3. 29 listopada 2016 o 04:26

    nieroszujący

  4. 23 lutego 2017 o 23:41

    po prostu dobry artykuł

  5. 16 września 2017 o 10:02

    masz świetnego bloga

Skomentuj ~szczegóły Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *