Bibury case, czyli szeroki front antysamochodowy

Znacie już żółtego Vauxhalla wpychającego się złośliwie na zdjęcia turystom odwiedzającym „najpiękniejszą wieś Anglii”?. W dużym skrócie: jest sobie piękna, średniowieczna wieś w UK, takie coś jak nasz Kazimierz Dolny (choć to akurat trochę przereklamowane miejsce jest imho), zowie się Bibury. Przyjeżdżają turyści, robią sobie selfie, pocztówkowe fotki na tło na Facebooka, aż tu nagle w ten sielankowy krajobraz wjeżdża im żółtą corsą 82-letni dziadek z zakupami z sąsiedniego miasteczka. I nici z idyllicznego profilowego…

vauxhall

 

fot. My Kooky Day/Twitter

Śmieszne, nie? Kurde, śmieszne, ale w tej banalnej na pierwszy rzut oka informacji, skupiają się idealnie problemy, którymi żyjemy na naszym blogu.

1. Bibury to w skali UK znane miejsce, w skali Europy już średnio. Jeszcze 10, a już na pewno 20 lat temu o żółtym samochodzie zakłócającym krajobraz zabytkowej wsi pisałyby najwyżej lokalne gazety. Ale że mamy Twittera i Facebooka, to opinie mniej lub bardziej przypadkowych osób trafiają poprzez społecznościowe serwisy na strony brytyjskich mediów, a stamtąd do mediów innych krajów, bo dziennikarze internetowi świata jak już zrobią przegląd mediów z własnego kraju, robią przegląd mediów anglojęzycznych.

2. Kilka skrajnych zazwyczaj opinii idzie potem w świat i dyskusja się nakręca i dość szybko polaryzuje. Zaczynają się naparzać dwa obozy, oba coraz bardziej wobec siebie agresywne, zakładające przeciwnikom złą wolę albo głupotę, bez chęci zrozumienia drugiej strony. Im większy zasięg medium, im bardziej szeroki temat, tym bardziej jałowa jest dyskusja – da się wymieniać opiniami na specjalistycznych serwisach i forach, polityczne newsy w dużych serwisach to już bitewny zgiełk. Dla ułatwienia dodam, że TerenZabudowany jest na szczęście po tej lepszej stronie skali, bo, owszem, można na nas trafić ze strony głównej Onetu (grono odbiorców szerokie i różnorode), ale tematykę jednak mamy dość niszową, co znacznie podnosi poziom dyskusji. Choć i u nas w komentarzach bywa ostro.

3. Przechodząc stricte do Vauxhalla – zastanówcie się teraz na szybko, czy widzicie rozwiązanie problemu i po czyjej jesteście stronie – 82-letniego dziadka parkującego pod własnym domem, czy tysięcy turystów, którzy przyjeżdżają zwiedzić „najpiękniejszą wieś Anglii” i dostają na pocztówkowym ujęciu niechcianego intruza. Już? Okej. To teraz ja.

Piękno krajobrazu to wartość, którą należy chronić. W Polsce każdy się z tym zgodzi, dopóki nie przyjdzie z nim rozmawiać o konkretach. Nie da się ukryć, że samochód do średniowiecznej wsi nie pasuje. Mamy zakaz wjazdu na krakowskie Stare Miasto, mamy na Piotrkowską, na rynki we Wrocławiu, Poznaniu, na Długi Targ w Gdańsku. Jasna sprawa

Nie chodzi tu oczywiście tylko o samo piękno. Bez tych regulacji centra naszych miast byłyby nie do zniesienia – w każdym z nich mielibyśmy permanentny, hałaśliwy i nie pozwalający swobodnie oddychać korek. Byłoby brudno, niebezpiecznie, nieprzyjemnie. Ani miejscowi, ani turyści nie chcieliby się w takim miejscu spotykać – to oznaczałoby mniej miejsc pracy, mniej pieniędzy, słowem – gorsze życie dla ogółu.

Druga strona jest taka, że właścicielem auta jest 82-letni emeryt, który używa go do jeżdżenia na zakupy do oddalonego o 12 kilometrów miasteczka. Myślicie, że ma możliwość dostać się na te zakupy w inny sposób? Albo zrobić je na miejscu? Nie wiem, ale pewnie niekoniecznie. Poza tym ten człowiek jest mieszkańcem, a miasta (i wsie) są głównie dla nich, dopiero w drugiej kolejności dla turystów. Turysta jutro pojedzie gdzie indziej, emeryt zostanie i będzie musiał kupić coś do jedzenia. Samochód jest mu najprawdopodobniej naprawdę potrzebny.

Cała ta sytuacja to oczywiście tzw first world problem, ale ponieważ czujemy się już first world, to takimi problemami też się warto czasem zająć.

Przeciwników żółtego vauxhalla łatwo nazwać hipsterskimi oszołomami, którzy najchętniej samochody w ogóle by zdelegalizowali. Zwolenników – zamkniętymi w swoich SUV-ach zakutymi łbami, którzy nie potrafią się pogodzić z żadnym zakazem wjazdu lub parkowania, bo przecież samochód jest po to, żeby nim jeździć (a chodnik po to, żeby parkować).

Ja w tej sprawie stoję po stronie dziadka z vauxhallem. Jedno żółte auto wprowadza jakiś humorystyczny element, zrobienie piknego widoczku bez niego nie jest problemem, a jakakolwiek alternatywa ruszenia się ze wsi, jeśli w ogóle jest, pewnie dla 82-latka byłaby problematyczna. Ale trzeba pamiętać, że mieszkańcy takich miejsc jak Bibury, nie tylko czerpią z nich korzyści w postaci wpływów z turystów, ale także mają wobec takich miejsc obowiązki, bo należą one do naszego wspólnego dziedzictwa (patetycznie strasznie, sorryyyy!!!). Gdyby domek obok kupił jakiś dziany 50-letni prawnik i zaczął przy żółtym vauxhallu parkować swoje czarne A8 – staję po stronie przeciwnej i walczę o zakaz wjazdu.

 

 

  6 comments for “Bibury case, czyli szeroki front antysamochodowy

  1. ~Tomek
    3 lutego 2015 o 17:50

    JAK W pOLSCE? górę się potem dorobi…?
    http://www.almoc.pl/img.php?id=2576

  2. 5 lutego 2015 o 19:51

    Jest jeszcze jedno spojrzenie na sprawę.
    Dziadek zrobił tym autkiem niezłą reklamę Bibury ^^
    I też uważam że wygląda wesoło na tym zdjęciu.

  3. ~Lenka
    15 marca 2015 o 12:24

    „pal w łóżku, nie zostawiaj ich bez pracy…”
    http://www.almoc.pl/img.php?id=3117

  4. 29 listopada 2016 o 16:50

    nieprzebiegniętymi

  5. 8 marca 2017 o 15:01

    po prostu dobry artykuł

  6. 15 września 2017 o 22:25

    podoba mi się

Skomentuj ~Lenka Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *