Groteskowe, absurdalne i tragikomiczne rozmiary przybrał już konflikt wokół zmian na Kalwaryjskiej i okolicach. Wojewoda Józef Pilch o miejscach postojowych mówi dokładnie to samo, co Łukasz Franek z ZIKiT-u, ale dostaje gromkie brawa. Franek zostaje zwymyślany od złodziei. Nie wiadomo już, czy protestujący chcą, żeby na Kalwaryjskiej było więcej samochodów czy żeby łatwiej się tam parkowało – obu tych rzeczy mieć nie można. Lajki pod postami lidera protestu płyną z podejrzanych kont w błyskawicznym tempie z całej Polski, a na Rynku Podgórskim zobaczyliśmy transparent, że „getto w Podgórzu już było”.
Teren Zabudowany na Facebooku – zapraszamy do śledzenia kolejnych wpisów
Z całej tej sytuacji trzeba wyciągnąć kilka lekcji. I powinny je wyciągnąć wszystkie strony.
Lekcja pierwsza. Informacja
W zamieszaniu nie chodzi tylko o miejsca postojowe i separatory. Chodzi także o to, że ludzie w Polsce mają poczucie, że władza ma ich w dupie i dyma ich na każdym kroku. Obywatel to generalnie znosi, na bycie dymanym też odpowiada dymaniem, więc panuje względna równowaga, ale czasami coś się jednak przeleje i następuje wkurw. Miłosny splot wzajemnego dymania doskonale obrazuje najpierw wyznaczenie przez ZIKiT dziesiątek miejsc postojowych niezgodnie z obowiązującymi przepisami (czyli niepozostawienie 2 metrów, ewentualnie w wyjątkowych przypadkach 1,5 metra wolnego chodnika), a następnie likwidacja tych miejsc. Najpierw dymano więc pieszych, którzy musieli się przeciskać pomiędzy autami, a potem wydymano kierowców, którzy do miejsc postojowych się przyzwyczaili. Wojewoda wydymał ZIKiT przeprowadzając kontrolę i przypominając rzecz oczywistą (czyli że MUSZĄ BYĆ ZOSTAWIONE TE ZAKICHANE 2 METRY CHODNIKA, EWENTUALNIE W WYJĄTKOWYCH PRZYPADKACH METRA PÓŁTORA), a potem ZIKiT wydymał się sam likwidując niezgodne z przepisami miejsca, jednocześnie wprowadzając separator dla tramwajów i próbując to zrzucić na Światowe Dni Młodzieży i na remont estakady nad Wielicką.
Informacja. Spotkania. Chodzenie od drzwi do drzwi z wykresami, rysunkami, uzasadnieniami, przestawianiem zalet, wpisaniem każdej pierdołowatej zmiany w szerszy kontekst ruchu w mieście. Na kilka miesięcy przed podjęciem działań. Do znudzenia. Rację miał Łukasz Franek, kwaśno przyznając na spotkaniu pod Jaszczurami, że od protestujących mógłby się uczyć PR-u i socjotechniki. No niestety, jak profesjonalny urząd nie umie sprzedać ludziom pakietu generalnie korzystnych dla nich zmian i przez pół roku daje się medialnie rozgrywać grupie kierowanych przez jednego sprawnego lidera ludzi, to to jest kurde słabe.
Kryzys na Kalwaryjskiej pokazał nam, jak bardzo leżą w Polsce konsultacje społeczne. Widać jaskółkę zmian, bo teraz ZIKiT na potęgę konsultuje plan dla Starego Miasta. Konsultacje są dalekie od ideału, ale są – i to jest niemała zasługa protestujących z Podgórza.
Lekcja druga. Spójność zmian i konsekwencja
Razem z Dominikiem Kaimem, współblogerem Terenu, robiliśmy w piątek wywiad z dr. Arkadiuszem Kołosiem, zajmującym się na UJ transportem miejskim (wywiad będzie niedługo na blogu). I Kołoś uświadomił nam, że Kraków ma dobrą, nowoczesną politykę transportową od ponad 20 lat. Po drodze modyfikowaną oczywiście, ale trzymającą cały czas ten sam kierunek – staramy się ograniczyć konieczność korzystania w mieście z samochodu i promujemy wszystkie pozostałe środki transportu. Tyle teoretycznego pitolenia, bo praktyczny efekt wdrażania tej strategii jest taki, że nawet 75% podróży osób w wieku produkcyjnym (czyli z grubsza po wyłączeniu uczniów i emerytów) odbywa się w Krakowie samochodami właśnie. Czyli polityka sobie, a praktyka sobie. Duża bańka na Trasę Łagiewnicką, setki milionów na estakady dla aut, kilometry asfaltu na dwupasmówki i raptem dwie nowe linie tramwajowe. Umiemy napisać dokument, sprecyzować w nim jasno cele, nawet umiemy dobrać do ich realizacji odpowiednie środki, ale jak potem przychodzi do podejmowania decyzji, to wychodzi całkiem inaczej. Jakbyśmy zbiorowo w całym kraju nie wierzyli w ogóle, że te strategie transportowe mają sens, a miłość do samochodu wdychali od urodzenia razem ze smogiem i spalinami.
Kiedy z komunikatu protestujących odsieje się agresję, krzyki, obrażanie i populistyczne zagrywki lidera, to da się usłyszeć na przykład postulat, żeby zmiany nie polegały tylko na zakazach i nakazach, tylko żeby szły równolegle. Pojawiają się też postulaty, żeby coś szło najpierw, czyli.: najpierw dobra komunikacja miejska, a potem ograniczenia ruchu samochodowego, ale to jest postulat nie do zrealizowania, bo ten moment, w którym uznamy, że komunikację miejską mamy już dobrą, można odwlekać w nieskończoność. Ale już apelowanie, żeby wprowadzane na Kalwaryjskiej zmiany spinały się z częstotliwością tramwajów i autobusów, parkingami P&R, a nawet polityką lokalową miasta – to jest apel sensowny i ważny. I nawet jeśli część tych rzeczy szła razem, bo np. powstał parking na Koronie, to trudno w Krakowie dostrzec pełną, stanowczą i konsekwentną realizację tego, co sobie od lat w strategiach kolejnych zapisujemy.
Dygresja mała. Urocze było szczere wyznanie Mariusza Kękusia, wiceprzewodniczącego klubu PiS w radzie Krakowa. Próbując odciąć się za wszelką cenę od działań ZIKiT powiedział podczas debaty pod Jaszczurami i powtórzył to dzień później na spotkaniu w Rynku Podgórskim, że „nadużyciem ze strony ZIKiT jest mówienie, że radni Krakowa opracowali politykę transportową miasta, bo radni ją tylko przegłosowali, natomiast nie wnieśli do niej nic merytorycznie”. Aha. Czyli przegłosowali coś, czego nie poznali i bez żenady przyznają, że nic do niej nie wnieśli. No gratulacje…
Lekcja trzecia. Edukacja
Zarówno konsultacje w dużym gronie wkurwionych osób, jak i w małym gronie osób wkurwionych nieco mniej (w takich też uczestniczyłem), rozbijają się o elementarne braki w wiedzy na temat funkcjonowania miasta. Na wyjaśnianie, że to nie ZIKiT odpowiada za opłaty parkingowe i wlepianie mandatów, że te zakichane #2metrychodnikawwyjątkowychprzypadkachpółtora to jest zapis USTAWOWY a ustawy przyjmuje się w Sejmie RP na Wiejskiej, schodzi naprawdę dużo czasu. Od protestującego przeciwko zmianom przedsiębiorcy trudno wymagać, żeby czytał książki o rozwoju miast i rozróżniał kompetencje poszczególnych organów samorządu. Ale już od liderów takich protestów, od radnych, urzędników i wszystkich, którzy chcą z mikrofonem w ręku na serio debatować o rozwiązaniach miejskich problemów – można jak najbardziej.
Lokale przy Kalwaryjskiej, fot. Piotr Kozanecki
Wiedza o roli transportu w mieście, o sytuacji pieszych na ulicach i świadomość jakiegoś wspólnego dobra, jakim jest miasto, jest w Polsce na dramatycznie słabym poziomie. Tutaj jest ogromna rola i wielkie pole do popisu dla samorządów, żeby wdrażać programy informacyjno-edukacyjne, żeby wyjść do szkół i organizować tam lekcje o miastach, żeby pokazywać w prosty sposób miejski budżet (co próbuje wprowadzać w Słupsku Robert Biedroń) – tu jest robota do zrobienia. Inaczej będziemy jeszcze lata tracić na tłumaczenie podstawowych rzeczy.
Lekcja czwarta. Spokój i merytoryka jedynym sposobem na rozmowę z mieszkańcami
Można się kompletnie nie zgadzać z proponowanymi przez ZIKiT zmianami. Protestować i kłócić się. Ale jednego nie można dyrektorowi Łukaszowi Frankowi odmówić: cierpliwości i żelaznej wytrzymałości. Byłem na kilku spotkaniach, na których był nazywany złodziejem, na których zarzucano mu, że chowa się za fartuszkiem wojewody, na których sam wojewoda mówił, mając na myśli Franka, że „myślał, że ma do czynienia z ludźmi rozumnymi”, na których dziesiątki razy przerywano jego wypowiedzi krzykami i buczeniem, przekręcano jego słowa, zarzucano konflikt interesów, wzywano go do dymisji i generalnie robiono wszystko, żeby go sprowokować i zdyskredytować. Na każde pytanie przeciwników ma zawsze tylko stonowaną merytoryczną odpowiedź, bardzo rzadko, kiedy już sytuacja naprawdę sięga granic absurdu, okrasza ją delikatną ironią. Ale nie obraża i nie wdaje się w pyskówki, nie wymiguje się od odpowiedzi. Wszystkimi tymi cechami przeczy zupełnie stereotypowi polskiego urzędnika. Przy wszystkich różnicach, jakie dzielą w tej chwili ZIKiT od protestujących na Podgórzu mieszkańców, naprawdę warto docenić to, że wciąż w spotkaniach konsultacyjnych w ogóle uczestniczy. Zdecydowana większość jego kolegów po fachu uznałaby, nie bez powodu, że z tak agresywną ekipą rozmawiać się po prostu nie da.
Lekcja piąta. Agresja to strategia na krótką metę
Nie wiem, czym zakończy się cała sytuacja. Ale widać, że agresja protestujących powoli obraca się przeciwko nim. Na wakacyjnym spotkaniu we Wrzosie zwolennicy zmian nie mieli nic do powiedzenia, bo było ich tak mało. Teraz siły się wyrównały i częściowo zapracowali sobie na to sami protestujący. W ich relacjach z kolejnych spotkań dominuje ton niemalże apokaliptyczny i retorycznie tak przesadzony, że coraz mniej osób jest w stanie się na tak formułowany przekaz nabierać. Zupełnie rozbrajająca była sytuacja na spotkaniu na Rynku Podgórskim, na którym zaproszony przez protestujących wojewoda powiedział, że przy wyznaczaniu miejsc postojowych „w szczególnych przypadkach może być zostawione NIE MNIEJ niż 1,5 metra chodnika”, czyli powtórzył po prostu przepis ustawy o ruchu drogowym. Czyli powiedział dokładnie to samo, co od kilku miesięcy tłumaczy mieszkańcom ZIKiT. Ale ZIKiT jest „be”, a pan wojewoda „cacy”. A dopytany z sali o to, jak zdefiniować te wyjątkowe przypadki stwierdził, że to najlepiej wiedzieć powinien ZIKiT.
Jeżeli za większą ilością miejsc postojowych, które blokują płynny przejazd tramwajów, padają argumenty, że „przecież każdy może wstać 20 minut wcześniej, żeby zdążyć do pracy”, to trudno spodziewać się dla takiego postulatu poparcia większości mieszkańców. Tym bardziej, że sprawa dotyczy odcinka o długości może 100 metrów. Wciąż bez większego problemu można zaparkować zarówno w wielu miejscach na Kalwaryjskiej, jak i na jej przecznicach.
Przedstawiciele stowarzyszenia Podgórze.pl już dwa lata temu złożyli wizytę we wszystkich sklepach i punktach usługowych na Kalwaryjskiej. W ramach akcji „Ładne Podgórze” proponowali wspólne działania na rzecz poprawy atrakcyjności handlowej i estetycznej ulicy. W większości przypadków odbili się od muru zobojętnienia, niektórzy twierdzili, że i tak będą przenosić swoje interesy. O separatorach i likwidacji części miejsc postojowych wtedy jeszcze nie słyszano. Nawet jeśli kilka lokali ma teraz przejściowe kłopoty ze znalezieniem najemcy, to niewielkie zmiany organizacji ruchu miały na to ograniczony wpływ i na pewno nie były jedynym czynnikiem.
I na koniec jeszcze jedno. Podkreślam to właściwie w każdej swojej wypowiedzi o konflikcie na Kalwaryjskiej. Robię tam zakupy kilka razy w tygodniu i bardzo zależy mi na tym, żeby ta ulica tętniła życiem. Widzę nowe lokale i interesy, które się rozwijają i kupuję na naszej ulicy prawie wszystko co mi trzeba – od pieczywa, warzyw i mięsa po przybory szkolne dla dziecka, kwiaty, książki, kosmetyki i inne rzeczy codziennego użytku. Uważam, że biorąc udział w proteście, przedsiębiorcy działają na własną szkodę, bo nawet jeśli w kilku lub kilkunastu miejscach występują przejściowe trudności, to w dalszej perspektywie zmiany powinny się opłacić. A poza tym – w końcu sami protestując od ponad pół roku krzyczą głośno na całe miasto, że Kalwaryjska umiera. Jeszcze trochę i mieszkańcy Krakowa w to uwierzą.
Całkiem niedawno był plan zbudować parking podziemny pod Rynkiem Podgórskim. Ale upadł, bo komuś zadaszenia wjazdu i wyjazdu z brzegu Rynku krajobraz psuły…
>Jeżeli za większą ilością miejsc postojowych, które blokują płynny przejazd
> tramwajów, padają argumenty, że „przecież każdy może wstać
> 20 minut wcześniej, żeby zdążyć do pracy”
…to można tylko postukać się w czoło, bo tak, jak jest, tramwaj od Matecznego do Placu Getta jedzie kilka minut i ani o 20, ani o 10 minut się tego czasu skrócić nie da.
> Wciąż bez większego problemu można zaparkować zarówno
> w wielu miejscach na Kalwaryjskiej, jak i na jej przecznicach.
Albo autor tych słów dawno nie był w Podgórzu, albo to jakieś nowe znaczenie zwrotu „bez problemu”, którego dotąd nie znałem.
I bardzo dobrze,że nie powstał parking pod Rynkiem Podgórskim, przecież jest obok KS Korony i stoi pusty. To pokazuje jak ten pod rynkiem był potrzebny.
pozdro dla autora, masz talent:)